poniedziałek, 12 grudnia 2016

Rozdział 13 #Miłość jednak istnieje.

Z perspektywy Elsy:

Powoli zaczynało mi się robić niedobrze od fetoru krwi który unosił się w całym pomieszczeniu. 
Jack miał jedną szerszą ranę na głowie z której bez przerwy sączył się strumień tej szkarłatnej cieczy, a z jego czoła spływały krople potu.
Mimo to starałam się zachować trzeźwość umysłu i nie panikować. 
W tej chwili białowłosy mnie potrzebował.
-Elsa..-z ust chłopaka wydobył się pojedyńczy cichy jęk, jednak to wystarczyło żeby moje serce zaczęło szybciej bić. 
-Spokojnie..-pogłaskałam go po jego śnieżnej czuprynie.-Jestem przy tobie.-dodałam splatając nasze dłonie.
Chociaż w mojej głowie panował istny mętlik, postanowiłam trwać przy nim podczas zabiegów wykonywanych przez Susan.
Wiedziałam że Jack mnie okłamywał i nie mówił całej prawdy..ale jednak w jego obecności ciągle czułam się bezpieczna i szczęśliwa. 
Sama nie wiedziałam co mam w tej chwili  myśleć... 
-Przytrzymaj go.. Muszę nastawić mu ramię.-blondynka popatrzyła na mnie wyczekująco, przy okazji wyrywając mnie z moich niekończących się rozmyślań.
Nie czekając dłużej szybko chwyciłam zdrowe ramię Jacka i przycisnęłam je mocniej do podłogi żeby się nie rzucał.
-Na trzy...-brązowooka mrugnęła do mnie porozumiewawczo.
Wiedziałam co chciała zrobić...
-Raz...Dwa...-specjalnie nie doliczyła do trzech żeby wykorzystać moment zaskoczenia.
Usłyszałam głuche i donośne pstryknięcie towarzyszące chrzęstowi przesuwanych kości.
Skrzywiłam się na ten dźwięk, wiedziałam że nastawianie kończyn z reguły było bardzo bolesne.
Chłopak napiął się i zacisnął wargi.
Czułam jak jego ręka ściska moją z niewiarygodną siłą. 
-Miało być na trzy...-powiedział ledwie słyszalnym szeptem lekko się uśmiechając.
-Nie żartuj sobie...to są poważne obrażenia...-Susan posłała mu karcące spojrzenie.-Odkładaj siły na potem i nic nie mów.
-Stęskniłem się śnieżynko.-powiedział przekręcając głowę w moją stronę.-Jesteś jeszcze piękniejsza niż przedtem.-wychrypiał pomiędzy oddechami.
Poczułam jak moje policzki robią się czerwone...
Nie powinnam tak łatwo dawać się ponosić emocjom...
Przecież mogło to być kolejne z jego kłamstw...
-Jeszcze raz zaciśnij zęby.-brązowooka wylała na głowę Frosta wodę utlenioną, po czym złapała chłopaka za ręce.
Jack zaczął się wyrywać i jęczeć z bólu.
Niestety musiałyśmy wyeliminować jakiekolwiek ryzyko zakarzenia.
-Jeszcze chwilę wytrzymaj.-dziewczyna popatrzyła na niego ze współczuciem.
-To tylko letkie szczypanie...-zaśmiał się, ale po chwili tego porzałował bo zaczął się krztusić.
-Elsa, przynieś wodę.-powiedziała blondynka nawet na mnie nie patrząc.
Szybko podreptałam w stronę stołu. Nalałam wody to stojącego na nim kubka, a następnie ponownie uklękłam przy Jacku.
-A teraz daj mu pić. Musimy zwilżyć jego gardło. Taki gwałtowny kaszel może mu coś uszkodzić.
-Nie przesadzajcie... Jest w porządku.
-Co ci mówiłam o gadaniu.-warknęła Susan, gdyby zabijała spojrzeniem, już by nie oddychał.
Jednak nie minęła chwila gdy ponownie złagodniała oglądając kolejne widoczne rany.
-Jakie ładne gwiazdy świecą na niebie... Takie piękne...Oooo... tą nazwałbym "Elsa", bo jest najjaśniejsza...-wskazał palcem w górę, a nasze oczy powędrowały za jego ręką.
Jak się spodziewałyśmy nie było tam żadnego nocnego nieba.. Tylko zwykły szary sufit.
-Majaczy.-stwierdziłam patrząc na chłopaka z przestrachem. 
Działo się z nim coraz gorzej. 
-Jack... Popatrz na mnie.-powiedziała skoncentrowana Susan.-Ile widzisz palców?
Wystawiła całą dłoń.
-Tylko policzę....Ale ostrzegam.. jestem słaby z matmy... -uśmiechnął się ponuro.
-Nie paplaj tyle.-Susan znowu przybrała groźną  minę.-Mów ile ich widzisz.
-Dziesięć.
-Na pewno?
-Oczywiście.
-Mogę zrobić okład z lodu.-zaoferowałam się widząc stan Frosta.
-Dobry pomysł.-odparła-Później razem postaramy się zdjąć mu bluzę. Wszędzie może mieć rany.
Na te słowa przypomniałam sobie dzień w klinice, kiedy po raz pierwszy zobaczyłam klatkę piersiową chłopaka.
Aż zrobiło mi się cieplej na sercu.
-Jack, nie wykonuj żadnych ruchów.-dopiero słowa Susan wyrwały mnie z rozmyślań.
Wstałam z klęczek i ruszyłam w stronę zlewu.
Namoczyłam leżącą tam ścierkę, a potem zamroziłam ją swoją mocą.
Potem ponownie usiadłam przy Jacku.
Położyłam przygotowany okład na jego czerwonym czole.
-Od razu lepiej.-stwierdził białowłosy patrząc na mnie wdzięcznym wzrokiem.-Było gorąco.-dodał puszczając nam oczko.
-Teraz czas na bluzę.-blondynka przybrała znaczący wyraz twarzy, starając się nie zwracać uwagi na dziwne teksty Frosta.
-Chcecie mnie rozebrać?-na twarzy Jacka pojawił się łobuzerski uśmiech.
-Ughhhh...-jęknęła Susan-Twoje żarty z każdą chwilą robią się coraz gorsze.
Zaraz po tym gdy to powiedziała, zbliżyła się do mnie i szepnęła tak żeby białowłosy nas nie usłyszał.
-Brakuje mu krwi, dlatego się wydurnia...musimy szybko zatamować krwotok.
-Pierwszorzędnie trzeba opatrzyć ranę głowy. 
-Dobrze, bierzmy się do roboty.
***
Po około piętnastu minutach skończyłyśmy opatrywać głowę chłopaka i ranę pod bokiem. Wszystko było starannie zabezpieczone i z żadnego bandaża nie ciekła krew.
Ułożyłyśmy Frosta na kanapie i przykryliśmy kocem, ponieważ parę sekund po naszej "cichej rozmowie" stracił przytomność.
-Będziemy przy nim na zmianę czuwać.
-Mogę zostać jako pierwsza.-zapropownowałam.
-Dobrze, ale pójdę jeszcze zaparzyć herbaty. Masz ochotę?
-Tak, zostały jakieś opakowania miętowej? 
-Jest ich cała szuflada, kupowałaś je na potęgę.-uśmiechnęła się po raz pierwszy od dłuższego czasu.
-Nic nie poradzę na to że uwielbiam miętę. Ale o ile dobrze pamiętam, ty też nagromadziłaś w spiżarni zapas dżemów pomarańczowych.
-Całkowicie o nich zapomniałam.-przyznała blondynka.-Teraz przydałoby się je wykorzystać.-dodała z błyskiem w oku.
-Zrób dużo kanapek, Frost pewnie będzie głodny.-poradziłam Susan domyślając się jej zamiarów.-Same też trochę zjemy.
-Już biorę się do roboty.-uśmiechnęła się szczęśliwa, po czym z szybkością pantery pognała w stronę kuchni. 
A ja zostałam sama z Jackiem.
-Co mam o tobie myśleć?-zadałam retoryczne pytanie, na które sama nie znałam odpowiedzi.
Zapatrzyłam się na jego bledszą niż zwykle twarz. Czy miała taki odcień z powodu ran? A może chodziło o coś więcej? 
W końcu był teraz w swoim prawdziwym ciele. Nie wiedziałam jakie ma zdolności, ani kim naprawdę jest.
-Yrrrrmm...-białowłosy mruknął coś pod nosem, poruszył się, a potem z powrotem znieruchomiał.
-Dlaczego nie mogę mieć normalnego, zwyczajnego i spokojnego życia?-zadręczałam się spoglądając na swoje dłonie. 
Miałam już powoli wszystkiego dosyć.
-Gotowe.-Susan wysunęła się zza rogu pokoju trzymając w dłoniach tacę z kanapkami i trzy kubki z miętową herbatą.
Poruszała się bardzo zwinnie, ani na chwilę się nie zatrzymując. 
Ta umiejętność pozostała jej po pracy w pizzeri.
-Podano do stołu.-rzuciła żartobliwie. 
-Pachnie cudownie.-powiedziałam wdychając woń miętowej herbaty.
-Czy ja czuję jedzenie?-obudzony aromatem Jack zrobił wygłodniałą minę.
Jakby na potwierdzenie jego słów, zaburczało mu w brzuchu. 
Ale nawet ten komiczny zbieg okoliczności nas nie rozbawił.
-Tak.-mruknęłyśmy obie patrząc na siebie porozumiewawczo. 
Wiedziałyśmy że w najbliższym czasie będziemy musiały zadać Frostowi parę niewygodnych pytań. 
Jeżeli odzyskał siły, mogłyśmy zacząć już teraz.
-Ocknąłeś się w samą porę.-westchnęłam.
-Mam ochotę zjeść konia z kopytami.-powiedział sięgając po pierwszą porcję kanapek. 
Kompletnie nie zdawał sobie sprawy z tego co miało nastąpić.
-Nadszedł czas na ukazanie prawdy.-Susan momentalnie przybrała obojętny wyraz twarzy.-Musimy porozmawiać.
Przysunęła bliżej krzesło, a cała pozornie stabilna atmosfera ulotniła się w przeciągu kilku sekund. Na jej twarzy nie malowały się żadne emocje.
Natomiast z mojego wewnętrznego poczucia spokoju i melancholii pozostały jedynie skrawki. 
-Ale o czym?-wyglądał na zdezorientowanego.-Co takiego zrobiłem?
-Jack, dobrze wiesz o co chodzi.-popatrzyłam na niego z nieskrywaną urazą.-Jak mogłeś trzymać to w tajemnicy?
-Ale ja naprawdę nie wiem o co wam chodzi...
-Nie jesteś zwykłym człowiekiem.-brązowooka nawet nie zadawała pytań, tylko od razu wysunęła swoją trafną hipotezę.
 -Jak...-popatrzył na nas przestraszonym wzrokiem, a jego warga zaczęła się nerwowo trząść.
-Nie trzeba być super wykfalifikowanym detektywem, żeby po poszlakach odgadnąć, że jest w tobie coś magicznego.
-Czyli widziałyście mój powrót? 
-Nie tylko.-wtrąciłam się.-Już podczas walki w pizzeri Susan zaczęła cię podejrzewać.
-Ja....
-Myślałeś że jestem głupia.-zagotowałam się w środku na myśl o kłamstwach białowłosego.
-Ja wcale...-Frost ponownie próbował dokończyć zdanie ale jeszcze raz mu w tym przeszkodziłam.
-Grałeś na moich uczuciach.-przęłknęłam gorzko ślinę.-Powiedz dla kogo pracujesz...
-Elsa...nigdy nie bawiłbym się twoimi emocjami.-powiedział świdrując mnie twardo wzrokiem.-Nie dajecie mi dojść do słowa... Mogę to wszystko wyjaśnić....
-Słuchamy.-brązowooka śledziła każdy jego ruch. Zauważyłaby nawet najmniejsze oznaki kłamstwa.
-Jestem jedynie duchem zimy i zabawy, strzegę dziecięcych marzeń.-zrobił krótką przerwę jakby się nad czymś zastanawiał.-Nie chciałem was zdenerwować... ani tym bardziej szpiegować czy unieszkodliwić. 
Po prostu chciałem poczuć się wolny, brakowało mi mojego dawnego życia.
-Dawnego życia?-popatrzyłam na niego zdziwiona.
-Tak...-odpowiadając na to pytanie Frost wyraźnie zmarkotniał.-Kiedyś byłem śmiertelnikiem i żyłem pośród ludzi. Ale utopiłem się w jeziorze...-przerwał czekając na nasze dalsze pytania.
Szczerze powiedziawszy jego odpowiedź trochę mnie zdziwiła.
-Czyli Księżyc wybrał cię na strażnika?-Susan wydawała się zainteresowana.
-Księżyc?-popatrzyłam na nią pytająco.
-To pan strażników marzeń. Rozdaje moce i umiejętności tylko wybranym przez siebie kandydatom. 
-Już rozumiem.-skinęłam lekko w stronę Jacka żeby kontynuował swoją odpowiedź.
-Poprosiłem go o danie mi ponownie ludzkiego życia. W taki sposób tutaj trafiłem.
-Ale dlaczego się nie przyznałeś? Przecież nawet ja nie kryłam się przed tobą ze swoimi mocami.
-Jak myślisz... Uwierzyłabyś, gdybym ci o tym powiedział bez żadnego poparcia dowodami, przecież zostałem pozbawiony magicznych zdolności.
-Tak, uwierzyłabym ci.-powiedziałam pewnie.
-Uhh...nie wydaje mi się.-Jack poprawił się na kanapie i nerwowo przeczesał włosy.-Prędzej uznałabyś to za wytwór mojej wybujałej wyobraźni. 
-Przestańcie roztrząsać nieistotne sprawy.-Susan popatrzyła na nas błagalnie.-Walczycie z wiatrakami. Przecież do niczego w ten sposób nie dojdziecie. 
-Masz racje.-stwierdziłam po krótkim namyśle.-Opowiedz nam więcej o tym kim jesteś i jakie masz moce.
Frost przez chwilę nic nie odpowiadał.
Wokół nas zaczęły pojawiać się pojedyńcze, błyszczące płatki śniegu.
Przestraszona spojrzałam na swoje ręce, bojąc się stracenia kontroli nad własnymi emocjami.
-Spokojnie Elsa.-oczy Jacka błysnęły iskierką rozbawienia.-To ja.
-Słucham?!-razem z Susan popatrzyłyśmy na niego jak na ducha. 
Którym paradoksalnie był.
-Mam moc lodu. 



***
Z perspektywy Zająca:
Miejsce ~Biegun Północny~ Siedziba Northa

-Uahhag aggfadyff-Yeti popatrzył na mnie krzywym wzrokiem, po tym jak zmroziłem podłogę na której boleśnie się wywrócił.
Musiałem przyznać, że zdolność odziedziczona po Jacku była naprawdę ciekawa. 
Mogłem się nieźle pobawić.
-Uhgugvvfafafaf..-włochaty stwór ponownie zaczął wymachiwać dłońmi zdenerwowany całą sytuacją.
-No już, nie gorączkuj się tak.-cicho zachichotałem.-Sam przyznaj... To było naprawdę zabawne.
Mrugnąłem do niego żartobliwie, na co 
Yeti ze zrezygnowaniem opuścił ręce w geście kapitulacji. 
-Guiuagqcv bsvhiwi!-burknął gniewnie, poczym wychodząc z impetem zatrzasnął drzwi. 
Gwizdnąłem przeciągle na jego reakcję.
-Będę miał kłopoty.
Dzisiaj zdąrzyłem wyprowadzić z równowagi wszystkich strażników.
Najwyraźniej powoli zamieniałem się we Frosta.
-Co za ironia.-wzbiłem się w powietrze i zacząłem robić podniebne fikołki.
Latanie było kolejnym plusem dostania mocy po białowłosym.
Dzięki nowym umiejętnością udało mi się  pozbyć lęku wysokości i zyskać więcej pewności siebie.
Mogłem podróżować w przestworzach razem z chmurami i wiatrem.


Westchnąłem pod nosem przypominając sobie pełne przeżyć loty nad lodowcami.
-North raczej  nie powinien zauważyć mojej nieobecności.-po krótkim namyśle postanowiłem jeszcze raz udać się w ulubione miejsce.
Otworzyłem okno w pokoju i stanąłem na wąskim parapecie. 
Powoli z niego zeskoczyłem i przez dłuższą chwilę spadałem bezwładnie ku dołowi.
Dopiero dwa metry nad śnieżną zaspą wzbiłem się w powietrze.
Adrenalina zaczęła działać.
Skierowałem się w stronę lasu i przyspieszyłem żeby dogonić lecące nieopodal ptaki.
Kiedy mi się to udało, wszystkie rozpierzchły się w różne strony.
Najwyraźniej bardzo je wystarszyłem. 
Po paru minutach, chcąc urozmaicić sobie podróż, zacząłem wykonywać slalomy między chmurami.
Biały puch przyjemnie łaskotał moje futro i uszy.
Niestety, nie mogłem długo nacieszyć się tym uczuciem.
Niespodziewanie poczułem dziwną ciężkość, jakby całe moje ciało było zrobione z ołowiu.
Przestałem się unosić i zacząłem szybko tracić wysokość.
Obraz zamazywał mi się przed oczami od uderzających we mnie śnieżek.
Spadałem na zaostrzone końce gigantycznych świerków z ogromną prędkością i nic nie mogłem na to poradzić.
-Jakim cudem?-spytałem zduszonym przez wiatr głosem, czując że mój lęk wysokości powraca.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Hejka ;) 
Ostatnia część rozdziału nie za bardzo mi się podoba ale myślę że jakoś to przetrawicie. 
Nie zabijcie mnie za moment w którym skończyłam post. :) plz 
Mam nadzieję że podsyciłam waszą ciekawość. 
Życzę miłego czytania !
Pozdrowienia mrożonki <3